-

grudeq

Prawo składu albo prawo posiadania "miejsca sprzedaży"

Zmierzając przez historię średniowieczną i historię miast nie sposób nie trafić na prawo składu. Wskazuje się w biogramach miast, że to właśnie nadanie prawa składu pomyślnie wpłynęło na rozwój takim prawem miasta obdarowanego. Utrata zaś tego prawa prowadziła najczęściej do regresu miasta.

Definicja z Wikipedii o prawie składu mówi nam tak: Prawo składu (łac. ius stapulae) – przywilej handlowy nadawany miastom lokacyjnym od XIII wieku (w Polsce od końca XIII wieku), wywalczony przez miasta, polegający na nałożeniu na przejeżdżających przez miasto kupców obowiązku wystawienia na sprzedaż przewożonych towarów. Prawo składu rozwinęło się szczególnie w Europie Środkowej. Na ziemiach polskich jako pierwszy prawo uzyskał Wrocław (1274). Prawo składu straciło swe znaczenie w XVII-XVIII wieku.

Zagłębiając się w temat prawa składu jest jednak znacznie gorzej. Otóż wariacje prawa składu są niezliczone i oddają w całości swobodę myśli ludzkich, czy też zasadę opisaną w art. 3531 naszego Kodeksu Cywilnego (dodanego dopiero w 1990 roku),a w gruncie rzeczy naczelną dla zobowiązań, to jest zasadę swobody umów.

Zatem mamy prawo składu dla miasta ograniczone tylko do jednego rodzaju dóbr. Mamy prawo składu mówiące, że towar ma zostać wystawiony do sprzedaży na okres 2 dni albo jednego tygodnia, albo dwóch tygodni. Mamy ograniczenia tylko co do części dóbr bądź do określonej wartości dóbr.

Spróbujmy sobie jednak wyobrazić jak to prawo wyglądało w praktyce. Czy oznaczało to, że kupiec przewożący towar musiał go wystawić na straganie w mieście posiadającym prawo stempla i sprzedać na własny koszt, jedynie odprowadzając do miasta „opłatę targową”. Czy też oznaczało to w przypadku „dużego producenta/hurtownika” obowiązek odsprzedania swojego towaru „Miastu” po czym miasto mogło towar eksportować dalej? Czy też oznaczało to prawo pierwokupu danego towaru przez „Miasto”, ale po cenie proponowanej przez sprzedającego, czy po cenie ustalanej przez „Miasto”? Czy pierwokup był ograniczony tylko do jakiejś części towaru, a pozostałą część towaru mógł sobie kupiec przewieść dalej? Ot takie stawiam pytania i na takie pytania odpowiedzi szukam.

Badając prawo należy badania prowadzić zawsze w sposób dwutorowy. Czym innym bowiem jest prawo zapisane, czym innym prawo faktycznie stosowane. To zróżnicowanie oddam może takim przykładem. Za lat swoich dziecięcych bardzo lubiłem planszowe gry strategiczne, takie z planszą z heksów złożoną „Aredeny 1944”, „Kreta 1941”, „Mława 1939”, „Arnhem 1944”, „Grunwald 1410”, „Kircholm 1605”. Do każdej z gier dołączona była solidna instrukcja, która zawierała „prawa” rządzące grą. I często zdarzało się tak, że gdy my z bratem instrukcję wyinterpretowaliśmy w ten sposób, to inni gracze, z którym umawialiśmy się na grę, tą samą instrukcję interpretowali minimalnie, ale trochę inaczej. A zdawało się, że instrukcja jest napisana w sposób prosty i przejrzysty. Cóż dopiero zatem z interpretacją znacznie bardziej niż instrukcja gry złożonego prawa cywilnego czy handlowego.

Zatem badając prawo, można zbadać zapisy ustawowe, czy też przywileje królewskie aby wiedzieć jak brzmiało prawo stanowione, ale równocześnie trzeba badać akta sądowe oraz opisy czy też pamiętniki (wszak przecież są przepisy powszechnie uznawane przez ludzi, które nie generują spraw sądowych, właśnie z uwagi na ogólną zgodę co do ich stosowania), aby wiedzieć jak dane prawo było stosowane w praktyce. Tym, którzy narzekają na to, że tylko nasze czasy stoją pod znakiem „fałszowania dokumentów” i zupełnej swobody interpretacji prawa, chciałbym przypomnieć, że w XIII wieku przedstawiciele Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (popularni Krzyżacy) sfałszowali otrzymany od Konrada Mazowieckiego przywilej na zajęcie Prus, poprzez wpisanie „na własność” zamiast „na rzecz księcia Mazowieckiego”, czy też może tylko zostali o to niesłusznie oskarżeni przez Konrada Mazowieckiego, który nie potrafił sprecyzować po co woła Krzyżaków.

Z dygresji wróćmy jednak do naszego prawa składu. Mamy miasto uzbrojone w prawo składu. Jakkolwiek wykładania, czym dokładnie było prawo składu, według mnie prowadzi do wniosku, a może bardziej wizji średniowiecznego miasta „pompy” ssącej towary z jakiegoś obszaru, a następnie handel tym towarem porządkującym i regulującym jego cenę oraz kierunki jego eksportu. Czy miasto uzbrojone w prawo składu zajmuje się produkcją towaru? Nie, produkcja jest zostawiona na ryzyko i koszt producentów. Prawo składu jest pośrednictwem. I tu kolejne pytanie, czy prawo składu mogło wymusić na producencie, sprzedaż poniżej kosztów? Jeżeli producent nie mógł sprzedać indywidualnie towaru, a musiał je odstawić do miasta z prawem składu, teoretycznie jak najbardziej miasto mogło wymusić na producencie sprzedaż poniżej kosztów produkcji.

Pójdźmy jednak z refleksją dalej. Wikipedia podaje, że prawo składu utraciło na znaczeniu w XVII i XVIII wieku. Wojna trzydziestoletnia, która spustoszyła Śląsk i Pomorze i Niemcy, gdzie prawo składu było najbardziej popularne? Ale to tylko luźna dygresja. Bardziej zastanawia mnie, czy dzisiaj możemy mówić o Prawie składu?

Miasta jako podmiot posiadający prawo składu? Tutaj odpowiedź nasza jest negatywna. Miasto zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym nie zajmuje się handlem i gospodarką. Prowadzi jedynie działania zlecone przez Rząd a polegające na rejestrowaniu jednoosobowej działalności gospodarczej.

Pod spór jednak poddałbym, czy prawo składu nie zostało przejęte przez Wielkie Sieci Handlowe. Oczywiście nie będzie to prawo sprecyzowane w jednej ustawie, czy przywileju, ale prawo, które wykształciła praktyka obrotu gospodarczego. Na myśli mam takie sytuacje, że Wielkie Sieci Handlowe dość często stosują praktykę komisową, to znaczy że tylko udostępniają swoje półki producentom, który sam sprzedaje swój towar, licząc się, ze w przypadku niesprzedania towaru, towar zostanie mu zwrócony przez Sklep, oczywiście Sklep za takie udostępnienie półki pobiera swoją prowizję, co stanowi o zysku danej sieci. Tudzież sklep jest gotowy kupić od producenta towar, ale pod warunkiem, że producent wcześniej wykupi w sklepie (a ściślej w sklepowej gazetce) odpowiednią akcję promocyjną, tak aby sklep miał jak pokryć stratę, gdyby sprzedaż produktu nie poszła. Czy to nie będzie jakaś nowa odsłona prawa składu, przysługującego dziś nie miastom, lecz wielkim sieciom handlowym?

Oczywiście, ktoś powie, że to niemożliwe abyśmy cofnęli się do średniowiecza, ale przecież producent dżemów, nie będzie budował własnej sieci sprzedaży, bo to będzie dla niego zupełnie nieopłacalne. Więc on jak najbardziej będzie zainteresowany w tym aby oddać swój towar na „skład” do wielkiej sieci.

Myśl moje biegnie szybciej. Proszę zobaczyć, że wielkie sieci handlowe w Polsce płacą stosunkowo niskie podatki, zapewne stosując metodę, że towar który kupują to ledwo, ledwo im schodzi z tych półek (a bo to trzeba robić promocje, przeceny aby coś zeszło) i w związku z tym nie mogą zapłacić żadnego podatku od dochodu. A gdyby tak Skarb Państwa stwierdził, że przedmiotem podatku w przypadku sieci handlowych nie jest dochód ze sprzedaży, ale fakt możliwości sprzedaży, to jest posiadania sklepowej półki na której może wystawić towar? I to jest właśnie prawo składu, prawo posiadania „miejsca sprzedaży”?



tagi: prawo  historia  handel 

grudeq
4 lutego 2019 22:14
13     1844    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Caine @grudeq
5 lutego 2019 09:19

Jeżeli pamięć mnie nie zawodzi, półki i regały na wyposażeniu sklepu są własnością innego podmiotu gospodarczego, specjalnie wydzielonego w tym celu.

zaloguj się by móc komentować

Pioter @grudeq
5 lutego 2019 09:38

Do prawa składu należącego do miast, należałoby jeszcze dorzucić to co znane było pod nazwą "droga celna", czyli szlak handlowy, z którego kupiec nie mógł zboczyć - bo tego pilnowali z jednej strony zbrojni książęcy (czy królewscy), pilnujący porządku na szlaku, a z drugiej strony rabusie, którzy mieli dyscyplinować tych, co próbowali ominąć szlak i cła nakładane przez książąt i królów. Te służby książęce i rabusie to często byli ci sami ludzie (choćby na Śląsku znani pod nazwą Raubenritter). Trzeba dołożyć do tego organizacje cechowe w miastach (czyli sieć zakładów prodkcyjnych), gdzie rzemieślnicy nie mogli sprzedawać swoich towarów w detalu, ale oddawać do cechu, który zajmował się sprzedażą hurtową. I który miał możliwość karania na garle "partaczy", czyli rzemieślników niezrzeszonych w cechach.

Jeśli miasta były zbyt blisko siebie, a do tego podlegały pod dwa różne organizmy państwowe, to konkurencję między nimi rostrzygano zbrojnie, a największym łupem nie były wcale zrabowane towary czy pieniądze, a zabrane dokumenty lokacyjne.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @grudeq
5 lutego 2019 09:52

Tak właśnie jest. Producent dżemów nie może budwać własnej sieci, ale producent książek musi, bo inaczej po nim. Prawo składu narzucone przez hurtowników i sieci go zabije. To jest średniowiecze. Na początku składają ci propozycję przejęcia twojej dystrybucji, a potem, jak już ją odrzucisz, mówią o warunkach sprzedaży poszczególnych tytułów. A są to warunki mordercze. 

zaloguj się by móc komentować

grudeq @Caine 5 lutego 2019 09:19
5 lutego 2019 12:05

Hm... możliwe, ale tu pewnie jakieś konstrukcje podatkowe się za tym kryją.

zaloguj się by móc komentować

grudeq @Pioter 5 lutego 2019 09:38
5 lutego 2019 12:10

Droga celna pewnie jeszcze miała ten plus, że faktycznie była drogą i transport po niej zwyczajnie był wygodniejszy. Po prostu bardzo skuteczna polityka kija i marchewki, gdzie marchewką była droga, a kijem rabusie co się czaili poza drogą.

Co do cechów, to konfrontuje je zawsze z jurydykami szlacheckimi, czyli miastami, które powstawały pod miastami Rzeczypospolitej, gdzie nie obowiązywały prawa miejskie, ale prawa szlacheckie. Chyba jedynie Gdańsk bardzo skutecznie zwalczał jurydyki koło swoich murów. Innym miasto szło to gorzej (może dlatego Miasta w Rzeczypospolitej aż tak nie rozwinęły się jak w Niemczech). Jurydyka zaś skutecznei chroniła "partaczy", którzy nie mogąc dostać sie do Cechu w mieście, szukali swojego szczęscia w jurydyce.

zaloguj się by móc komentować

grudeq @gabriel-maciejewski 5 lutego 2019 09:52
5 lutego 2019 12:11

Ciekawe kto wymyślił pojęcie hurtownika i hurtowni, zamiast trzymać się bardzo znanego w naszej historii i prawie pojęcia Skład.

zaloguj się by móc komentować



Maryla-Sztajer @grudeq
5 lutego 2019 12:25

Bardzo dobry tekst. Średniowiecze 

.

 

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @grudeq
5 lutego 2019 12:27

Miasto zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym nie zajmuje się handlem i gospodarką.

A tzw gospodarka komunalna? Miasto sprzedaje, allbo ściśle pośredniczy w sprzedaży wody, ciepła, komunikacji, odbiorze odpadów... To są newralgiczne usługi.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @grudeq 5 lutego 2019 12:11
5 lutego 2019 12:31

Kto nie wiadomo dokładnie, ale zapożyczenie od dawnego niemieckiego hurt, hort czyli właśnie "ogrodzenie plecione dla owiec (przenośne)", i późniejsze jego rozwiniecie na "jego zawartość, stado, trzoda", przywędrowało już w XVII wieku (np. w gwarze mazowieckiej). Hurtownia to dopiero XX wiek, no ale wcześniej było np. hurtować czyli paść owce w ruchomej ogrodzie w celu nawożenia ziemi :)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @ainolatak 5 lutego 2019 12:31
5 lutego 2019 12:32

ruchomej zagrodzie oczywiście

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @grudeq
6 lutego 2019 08:41

Bardzo ciekawe pytania Pan postawił na początku. Mam nadzieję, że nie dadzą Panu spokoju, aż  znajdzie Pan odpowiedź i podzieli się nią z nami, czego życzę.

Te wielkie sieci i ich wynalazki to można z dużym przybliżeniem "schować" pod takie jedno słowo i konsekwencje z tego wynikające, czyli noekolonializm.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować